Ból i blask *****
zdj. mat.prasowe
W tytule „Ból i blask” zawiera się być może myśl o równym stopniu banalności, co kiedyś w „Słodko gorzkim”, ale rozwinięcie sięga po rozmaite i głębsze sensy. Pedro Almodovar nawet kiedy opowiada o sobie nie męczy widza egocentrycznymi rozterkami, nie wciąga w zagadkę wyliczania ile w ekranowym alter ego autobiografii. Skupia się na tworzeniu dzieła sztuki.
Nie udało mi się obejrzeć „Bólu i blasku” w oderwaniu od twórczości autora. Być może jest to w ogóle niemożliwe. W nowym filmie Almodovara przeglądają się kolory, wspomnienia, rozwiązania narracyjne i fabularne znane z jego kina. Panorama, którą stworzył na przestrzeni dekad, tak rozpoznawalna i spójna, a jednocześnie różnorodna i poszukująca, czyni z Almodovara mistrza nie do podrobienia. Kto próbuje, wystawia się na fiasko jak kopiści Picassa i Warhola. Styl twórcy „Bólu i blasku” ma coś z połączenia kubizmu z pop-artem, a najnowszy film jest na to znakomitym dowodem. Wizualnie to uczta. Scenograficznie odtworzono wnętrze domu Almodovara, główny bohater chodzi w jego ubraniach, jego przeżycia zbudowane są z osobistych doświadczeń autora.
Nie udało mi się zachwycić historią filmowego reżysera, powracającego we wspomnieniach do dzieciństwa oraz filmowego debiutu, ale poszczególne sceny nie chcą dać spokoju długo po seansie. Raz po raz genialny w głównej roli Antonio Banderas rekonstruuje swoje relacje sprzed lat i wysłuchuje poruszających monologów-wspomnień. Penelope Cruz ciągle obserwuje swojego pięknego syna i znika, gdy kto inny przejmuje role obserwatora. Jak zwykle u Almodovara jesteśmy na granicy totalnego kiczu i zatrzymujemy się po stronie przepięknego. Nawet jeśli domknięcie trylogii, w której bohaterami czynił reżyserów, jest słabsze od „Prawa pożądania”, czy „Złego wychowania”, to i tak może nosić miano jednego z najważniejszych filmów hiszpańskiego mistrza. Nie tylko z osobistych przyczyn. W końcu Almodovar wie jak poruszyć niemal każdego widza i pozwolić mu skonfrontować swoje doświadczenia z uniwersalną podróżą bohatera – od pierwszej namiętności, przez pierwszą miłość po bolesne rozstanie. Swoją pełnię znaczeń te wydarzenia i wrażenia odsłonią dopiero z perspektywy lat, doświadczenia, twórczości. „Ból i blask” to terapia i sztuka. Uważna i piękna.