MOST SZPIEGÓW (RECENZJA)
Główny bohater i miasto w tle nie zawodzą. Hanks w swoim stylu gra prawnika, który w samym środku zimnej wojny zostaje wmanewrowany w prowadzenie negocjacji na rzecz Stanów Zjednoczonych. Oficjalnie robi to jako osoba prywatna. Jeśli mu się powiedzie, powitają go z honorami. Fiasko misji spowoduje, że zleceniodawcy wyprą się jakiegokolwiek związku ze sprawą. Mecenas na zawsze kojarzony będzie jedynie z bronieniem z urzędu radzieckiego szpiega. To właśnie relacja z klientem sprawiła, że trafił w sam środek rozgrywki między imperiami. Postać szpiega zza żelaznej kurtyny jest najciekawszą w całym filmie, dzięki ascetycznej kreacji Marka Rylance'a.
W pierwszej godzinie "Most szpiegów" idealnie trafia w czas polskiej premiery. Na ekranie patrzymy na instrumentalnie traktowane prawo i daremne próby odwoływania się do konstytucji. Sędziowie i agenci znają przepisy, ale nie chcą ich stosować wobec wroga publicznego numer jeden. Takim wrogiem może stać się każdy obcy, każdy imigrant.
Bardziej świadomie Spielberg wpisuje się w filmową politykę historyczną. Najmocniej mają przemawiać obrazy, kreujące czarno-białe podziały: widoki z metra przy murze berlińskim i w Nowym Jorku (to może być świetne pole do popisu dla internetowych prześmiewców) oraz porównanie metod traktowania więźniów w Stanach Zjednoczonych i ZSRR. Same nazwy krajów bloku sowieckiego stają się u Spielberga przedmiotem żartów, jakby USA to nie był skrót. Pod wieloma względami „Most szpiegów" można odebrać jako propagandowy, ale nie oznacza to ukrywania ciemnych stron. Dobrze, by film obejrzeli przyszli zleceniodawcy filmów, które mają kształtować politykę historyczną. Bo nawet w takim dziele mają prawo bytu cyniczni agenci i urzędnicy, którzy mają ważniejsze sprawy niż ratowanie rodaka.
W okrutnym świecie szpiegów i bezlitosnym dla jednostek starciu mocarstw zaangażowanych w zimną wojnę Steven Spielberg i tak zdołał sobie znaleźć bohatera-idealistę. Taki jest grany przez Hanksa James Donovan. W najtrudniejszych sytuacjach nie straci poczucia humoru, a skomplikowaną misję sprowadzi do sposobu na przetrwanie z przeziębieniem w zimnych okolicznościach przyrody.
Wrocław jest tu tylko tlem. Udaje Berlin. Scenograf Adam Stockhausen wykonał imponującą pracę. Zbudowany w Śródmieściu dawnego Breslau mur rośnie w oczach kinomanów, a niezamierzenie komiczna sekwencja (Sebastian Koch niczym Bond Pierce'a Brosnana) rajdu po śnieżnych ulicach Berlina uświadamia nam jak pracowali filmowcy. Wydaje się, że bohaterowie przemierzają całe miasto, a oni jeżdżą po tych kilku ulicach, które zajęła we Wrocławiu ekipa filmowa.
W świecie raczej nikt nie zgadnie, że to nie Berlin, a Wrocław. Tak jak trudno byłoby zgadnąć na podstawie samego filmu, że współautorami scenariusza są bracia Coen. To ich kolejny po "Niezłomnym" Angeliny Jolie scenariusz pozbawiony coenowskiego charakteru pisma. Za to z kleksami patosu. Największym jest moment odpakowywania prezentu. ‚Most szpiegów" może być podarunkiem dla tych, którzy emocjonowali się, że nowy film Spielberga powstawał na ulicach Wrocławia.