Zwierzęta nocy ****

Jan Pelczar | Utworzono: 21.11.2016, 18:25
A|A|A

Projektantowi mody, który zachwycił publiczność debiutanckim „Samotnym mężczyzną” udało się stworzyć mocny thriller. Wbił mnie w fotel i poruszył, kazał na zmianę kibicować bohaterom i kwestionować ich wybory, emocjonować się nimi. Dopiero po finałowym domknięciu zagadek i dwóch przenikających się w filmie światów, przyszedł czas na wątpliwości.

O ile przerysowana satyra na współczesne Stany Zjednoczone z początkowej sekwencji filmu z czasem nabiera sensu, w miarę kolejnych wydarzeń w USA i na świecie, o tyle emocje, jakie wywołał we mnie Tom Ford podczas seansu blakną, a ostateczny kształt „Zwierząt nocy” pozbawia obraz wielu sensów. Czuję, że moje zaangażowanie nie miało wiele wspólnego z ładunkiem przemyśleń twórcy. Tak chwalona za dwie role tego sezonu (w „Nowym początku” i „Zwierzętach nocy” właśnie) Amy Adams jest tu dla mnie zdecydowanie nie do przyjęcia. Aktorsko nie oferuje wiele, by tchnąć życie w przerysowaną postać Susan Morrow, właścicielki wziętej kalifornijskiej galerii. Jej życie u boku bogatego biznesmena staje pod znakiem zapytania, gdy małżeństwem wstrząśnie kolejny kryzys. Nie wiadomo, który byłby dla niej trudniejszy do przeżycia: finansowy, czy uczuciowy. Odskocznią staje się książka, którą podsyła dawny partner – Edward. Jego debiut literacki inspirowany jest wspólnie przeżytym czasem.

Na ekranie obserwujemy kolejne rozdziały, czytane przez galerzystkę. Cięcia następują wraz z zatrzaskiwaniem tomu. Nagłe wstrząsy, do spółki z mocną muzyką Abla Korzeniowskiego i wystylizowanymi do granic gatunkowej akceptacji, ale w większości zdecydowanie przepięknymi kadrami Seamusa McGarveya, porządkują historię ojca i męża, który jedzie z córką i żoną przez teksańskie pustkowia. Po drodze zostają napadnięci, dochodzi do tragedii. Zaczyna się opowieść o zemście. Jake Gyllenhaal gra tak, że trudno mu nie kibicować.

Film będzie miał podwójne dno, książka okaże się specyficznym narzędziem w rękach byłego partnera. W pewnym momencie do głosu dojdzie trzeci plan w filmie: poza współczesnymi wydarzeniami z życia głównej bohaterki i literacką fikcją głównego bohatera, zaczniemy oglądać retrospektywę z ich dawnych, niewinnych lat. Zbyt łatwo przyjdzie się domyślić, co jest motywem pisarza-debiutanta, a co grzechem sfrustrowanej właścicielki galerii sztuki. Czy naprawdę każdy mężczyzna musi przejść jakiś rytuał przejścia oparty na przemocy, a każda kobieta staje się kopią własnej matki? Z takimi pytaniami zostawia widza Ford po mało sprawnie przeprowadzonej, acz hitchockowskiej wolcie z finału. Zastanawiające jest też mocno konserwatywne przesłanie, które zdaje się wisieć nad „Zwierzętami nocy”. Jeśli to miała być prowokacja lub przenośnia, to została wykonana zbyt dosłownie. Wyjątkiem jest kreacja Michaela Shannona, który znalazł sposób, by wejść w konwencję, jednocześnie zachowując zdolność do autoironicznego komentarza. Ford buduje w „Zwierzętach nocy” intrygujące metafory, ale pozbawia je tej lekkości.

REKLAMA

To może Cię zainteresować