Uciekaj! ****
„Uciekaj!” to film, który narobiłby hałasu na festiwalu. Na przykład na Nowych Horyzontach, w sekcji „Nocne szaleństwo”. Pełna sala, żywiołowo reagujących widzów, to z pewnością dodaje wigoru filmowi Jordana Peele’a. Według entuzjastów, to horror z ważnym przesłaniem społecznym i celny cios wymierzony w problem rasowy, „bomba krytyki społecznej”, a przy okazji „jeden z najlepszych thrillerów”. Z pewnością można wykorzystać polską grę słów i nazwać „Uciekaj” rasowym thrillerem. Czy spełnionym? To zależy, czy wasza ocena filmu zależy od tego, jak mocno trzyma się przy ziemi i czy scenariusz obraca się w obrębie jednego gatunku. W przypadku „Uciekaj!” oprócz thrillera mamy horror, a nawet komedię, wszystko skrojone w sam raz na miarę szalonego seansu. Przy okazji daje on trochę do myślenia, wyśmiewa sporo stereotypów i zmierza do fantastycznie podkręconego finału.
Całość opowiada o weekendzie w wiejskiej rezydencji. Biała dziewczyna, Rose Armitage, przedstawia rodzicom swojego czarnoskórego chłopaka, Chrisa Washingtona. Od początku atmosfera jest napięta. Biali rodzice z czarnoskórą pomocą domową, zapewniający potencjalnego zięcia, że „gdyby tylko mogli, trzeci raz zagłosowaliby na Obamę”. Czarny chłopak przestrzegany przez kumpla, żeby uważał, a jednocześnie widzimy od pierwszej sceny, że jest się czego bać. „Uciekaj!” to film świetnie zagrany (w rolach głównych gwiazdy serialowe, Allisson Williams to Marnie z „Dziewczyn”, Daniela Kaluuyę znać możecie z „Black Mirror”) i świetnie opowiedziany.
Cięcia następują we właściwych momentach, zwroty akcji rozrzucono równomiernie, napięcie utrzymywane jest do końca. Gorzej bywa z wizualną stroną. Scena koktajlowego przyjęcia i sposób wprowadzenia powracających obrazów z tego wydarzenia, nie pasują do estetyki pozostałych sekwencji. Za to ujęcia jednej z bohaterek w starannym uczesaniu, w białej koszuli, ze strzelbą, mogą się zrymować polskim widzom z niedawnymi ujęciami z marszu ONR w Warszawie. „Uciekaj!” jest pełen metafor i zgrywa się z gatunkowych schematów, ale jednocześnie, szukając inteligentnego sposobu na krytykę społeczną, mniej mądrze zmierza do oczywistego finału. Twórcy porzucają więc w końcówce poważniejsze szaty, by sprzedać nam zakończenie na miarę Tarantino i „Szklanej pułapki”. I wtedy wreszcie czułem satysfakcję jako widz horroru, wcześniej wielokrotnie się nudziłem, jak na filmie, o którym można napisać ciekawy socjologicznie esej, ale niekoniecznie chciałoby się powtórzyć seans.