Atak paniki *****
zdj. mat.prasowe
Komedia to gatunek trudny, czarna komedia specyficzny, a przewrotna satyra potrafi skutecznie wymazać komizm z dwóch poprzednich. W „Ataku paniki” udało się połączyć nie tylko kilka nowel w jeden seans, ale złączyć ze sobą różne odcienie rozśmieszania. Każdy będzie miał swoich faworytów, moim jest gamer i jego relacja z matką. Małgorzata Hajewska-Krzysztofik chyba najlepiej z całej obsady pokazała obie strony codziennej frustracji, jej źródła i skutki. O tym, co nas denerwuje, wkurza, doprowadza do tytułowych ataków paniki lub wybuchów wściekłości, można pisać książki, sztuki, poradniki. Tym razem nakręcono komedię, w której fragmencie patrzymy, jakim polem minowym bywa mieszkanie zajmowane przez matkę i jej dorosłego syna. Kiedy bohater tego wątku, grany przez współscenarzystę filmu Bartłomieja Kotschedoffa, zmienia rozmówcę telefonicznego, napięcie rośnie, a grubość żartu się wyostrza. Wtedy pochłania nas już także kilka innych historii.
W obsadzie, w której pomieściło się wiele ról podobnej wielkości, trudno zazwyczaj kogokolwiek wyróżnić, ale „Atak paniki” ma kilka skarbów. Jednym jest nagrodzona w Gdyni Magdalena Popławska i jej kolacja z Grzegorzem Damięckim. Do pewnego momentu ogląda się to jak film w filmie, wytrawną teatralną impresję, którą dodano nam w przerwach bardziej sensacyjnych wątków. Popławska wydobyła ze swej postaci głębię, wybijając się na niemalże pierwszoplanową postać. Damięckiego niech zaś kojarzą z tym wcieleniem i krótkim metrażem gdyńskiego triumfatora Piotra Domalewskiego, „60 kilo niczego”, w którym zagrał główną rolę, a nie z czekającym nas niebawem „Podatkiem od miłości”. Przy okazji dobra rada do producentów „Ataku”: wyrzućcie spoilery z opisów postaci dostępnych w napisach końcowych, które trafiły w ten sposób do baz danych, np. Filmu Polskiego.
Tam za dużo napisano przy imionach i nazwiskach. W samym filmie czasem one same są źródłem komizmu. Jak w przypadku Sebastiana Kamila, albo jego sąsiada w samolocie – Andrzeja, który w zasadzie jest klasycznym Januszem. Janusz wraca ze swoją Bożeną, a w filmie Elżbietą, z urlopu spędzonego wspólnie z szefem i szefa małżonką. Prosta zamiana miejsc doprowadza, jak to w komedii, do lawiny przypadków, pomyłek i dramatów. Ta część filmu bywa najbliżej ekranizowania miejskich legend i imprezowych anegdot, ale ujawnia przy okazji największy potencjał komediowy obsady. Andrzej Konopka w filmach grał do tej pory drugoplanowych ponuraków, a przecież Burdeltata, czy Duszpasterz Hipsterów ze scenicznego „Pożaru w Burdelu” to prawdziwy showman. Wreszcie dostał szansę w komedii sytuacyjnej. Niespodzianką był dla mnie najlepiej dobrany duet filmu – Artur Żmijewski i Dorota Segda mogliby za swoje ekranowe małżeństwo dostać Order Uśmiechu. Są prawdziwie polską parą, dzięki nim każdy będzie mógł pośmiać się z siebie.
Bo już do innego wątku mało kto się przyzna. W najmniej ugrzecznionym, za to najbardziej przerysowanym, spotkaniu dawnych szkolnych koleżanek, dochodzi do scen najostrzejszych, jak na polską komedię familijną, wręcz wyzywających. Dorabiającą w internecie przy kamerce dziewczynę z tej części filmu, zagrała współautorka scenariusza Aleksandra Pisula. Jej były chłopak to spiker radiowy, który strzelił sobie w głowę podczas audycji. Od tej sceny zaczyna się film. I będzie nas prowadził do kolejnych momentów granicznych. Bohaterowie w jakiś sposób są powiązani z grupą szkolnej młodzieży palącej w ukryciu marihuanę oraz ciężarną panną młodą. Żonglerka wątkami i scenami jest idealna w wyczuciu czasu, dzięki montażystce Agnieszce Glińskiej i podbita ścieżką dźwiękową Jimka oraz kilkoma znaczącymi piosenkami. Kiedy opadają emocje, a wszystko zostaje wyjaśnione, okazuje się, że film Maślony miał też coś do powiedzenia, nie tylko do opowiedzenia.
Podobno twórcy „Ataku paniki” mają już dosyć porównań z „Dzikimi historiami”. Z jednej strony to zrozumiałe, bo nikt nie lubi szufladkowania, a poza opowiedzeniem kilku osobnych historii w groteskowym stylu czarnej komedii, powiązanym z satyrą społeczną i ślubem na koniec, można znaleźć więcej różnic niż podobieństw między argentyńskim przebojem, a polską nowością. W filmie, który właśnie wchodzi do kin równoległe opowiadania prowadzone są naprzemiennie, narracja jest pełna przeplatanek, bywa łopatologiczna, ale niekiedy w samej konstrukcji serwuje niespodzianki. Z drugiej strony, jeśli film debiutanta zestawia się z takim przebojem, jak „Dzikie historie”, można się po prostu ucieszyć. Na pierwszy rzut oka „Atak…” ma wszystko, co trzeba, by podbić serca kinomanów: jest zabawnie, dialogi wymierzone, montaż atrakcji pierwszorzędny, rzeczywistość znajoma, napięcie utrzymane, puzzle wskakują w odpowiednie miejsca. Kino rozrywkowe, jakiego na tym poziomie w naszej kinematografii jeszcze nie grali. „Atak paniki” to mocny kandydat do miana polskiego kinowego przeboju roku. O ile widzowie podzielą zachwyty krytyków. Bo jeśli wciąż lubimy filmy, które już kiedyś widzieliśmy, to do pobicia „Ataku…” wystarczy coś w stylu nakręconych na kolanie „Kilerów trzech”. Oby tak się nie stało. Błyskotliwie przeprowadzona i mądra krytyka naszej rzeczywistości, sprowadzona, w filmie opartym na dialogach, głównie do obrazów, jest świetnym listem do kinomanów.
PAWEŁ MAŚLONA: NASTĘPNE MOŻE BYĆ LUBIEWO I PLAN FILMOWY WE WROCŁAWIU