Bliskość *****
zdj. mat.prasowe
Za takie odkrycia i kontrowersje kochamy festiwale. „Bliskość” to jedno z największych objawień zeszłorocznych Nowych Horyzontów. Wcześniej zrobił furorę w Soczi (nagroda za debiut) oraz w Cannes, gdzie był pokazywany w sekcji Un Certain Regard i wyjechał z nagrodą krytyków. Debiut Kantemira Bałagowa zaczyna się trochę jak rosyjska wersja mistrzowskiej „Sieranevady”, ale po drodze wpadamy na wiele dramatycznych zakrętów. Stypa z filmu rumuńskiego reżysera Cristiego Puiu jawi się w porównaniu jako oaza spokoju.
Akcja „Bliskości” rozgrywa się na północnym Kaukazie, pod koniec lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Młoda Żydówka jest skazana na cierpienie. Nieliczna społeczność żydowska żyje w Kabardo-Bałkarii, na pograniczu Gruzji i Osetii Północnej. Wkoło sami wyznawcy Islamu. Dramaturgiczny szkic przypomina Romea i Julię. Dwudziestokilkuletnia dziewczyna zakochana jest w chłopaku o odmiennym wyznaniu. Siła filmu bierze się ze sposobu opowiadania, surowego tempa i genialnej kreacji jednej z wielu debiutantek na planie, Darii Żownar. Jej bohaterka, Ilana, jest temperamentna, zbuntowana, samodzielna i wrażliwa. Wydarzeniem w życiu rodziny ma być ślub jej brata. Wkrótce po zaręczynach Dawida i Lei, chłopak i jego narzeczona zostaną porwani przez Czeczeńców. Sytuacja rodziny, utrzymującej się z prowadzonego przez ojca warsztatu samochodowego, staje się dramatyczna. Pracująca u ojca Ilana ma z bratem silną relację, mocno wspiera próbę uzbierania okupu, mimo ogromnych różnic w światopoglądzie między nią a starszym pokoleniem, tradycyjną częścią społeczności, do której bliżej rodzicom. Tyle że wspólnota nie jest do końca solidarna, nie wszyscy ofiarują pomoc. A to dla Ilany niemal jak wyrok – pieniądze na okup może przynieść posag. Tytułowa bliskość staje się synonimem niewoli. Więzy kojarzą się nie z miłością, a z krępowaniem. Tradycja może być kotwicą i tarczą, ale też murem i więzieniem. Problemy bohaterów sprzed dwóch dekad dzisiaj wybuchają z nową siłą.
„Bliskość” swój naturalizm i klaustrofobię prowincjonalnego życia podkreśla nie tylko formatem obrazu 4:3, ale i drastycznymi środkami. W kinie przyzwyczajeni jesteśmy do charakteryzowania epoki z pomocą migawek z pamiętnych wydarzeń. Zamiast telewizyjnej kroniki Bałagow wplata w film archiwalne zdjęcia z masakry dokonanej przez Czeczenów na rosyjskich żołnierzach. Ich użycie zdominowało dyskusję po międzynarodowej premierze filmu. Część krytyków uznała wykorzystanie w fabularnym filmie zdjęć z prawdziwej rzezi za moralnie nie do obronienia. Najwięksi prowokatorzy kina nie przekraczali tej linii: nikt nie może być zmuszony, bez uprzedzenia, do oglądania najokrutniejszej kroniki.