Faworyta ******
zdj. mat.prasowe
Oto „Faworyta” – kostiumowy dramat, który nie trzyma się historycznych realiów, za to pokazuje uniwersalną, bez względu na czas, przestrzeń i płeć, walkę o władzę. Jednym ze środków do jej zdobycia jest przemoc. Jednym z przejawów przemocy – seks. W „Faworycie” mamy do czynienia z trójkątem. Królowa jest zagubiona, faktyczne rządy sprawuje jej kochanka. Gdy pojawia się ta trzecia, zdajemy sobie sprawę, że miano tytułowej bohaterki może przejść od jednej do drugiej postaci. Zmienne mogą też być sympatie widza względem tercetu odtwórczyń głównych ról. Najbardziej jednostajna wydaje się Olivia Colman jako królowa Anna. Na jej osiemnastowiecznym dworze inne szatanki mają być czynne. A ona niech zajmie się królikami, symbolizującymi jej zmarłe dzieci. „Faworyta” ma zresztą więcej z bestiariusza. Nie tylko, gdy w zwolnionym tempie pokazuje wyścigi kaczek, kiedy mowa o homarach, czy o makijażu na borsuka, ale także gdy portretowane są bohaterki dramatu – matki, rywalki i kochanki.
Największą przemianę wydaje się przechodzić Abigail, grana przez Emmę Stone. Aktorka dostała Oscara za „La La Land”, ale teraz pokazuje zdecydowanie większą skalę swoich umiejętności. Zubożała szlachcianka trafia na dwór królewski jako służka, ale konsekwentnie pnie się w hierarchii. Pozorna przemiana mogła być realizacją założonego planu. Swoją determinacją zaskoczy dotychczasową faworytę. Lady Sarah, w kolejnej imponującej kreacji Rachel Weisz, skrywa emocje za cyniczną postawą.
„Faworyta” wywołuje entuzjazm za sprawą trzech złożonych kobiecych postaci i papierowego traktowania postaci męskich, co stanowi odwrócenie sztampowego działania hollywoodzkich produkcji kostiumowych. Mimo feministycznej wymowy nie ma u Lanthimosa mowy o siostrzeństwie. Raczej o szukaniu sobie miejsca w świecie skazanym na rządy niedojrzałej płci przeciwnej. Bohaterki arystokratycznego trójkąta wiedzą, że mogą stanowić jedynie wyjątek potwierdzający regułę i walczą ze sobą o władzę bez sentymentów. Dlatego „Faworyta” w końcówce zaczyna nużyć. Nie mamy złudzeń dokąd zmierza.
Wcześniej czeka nas jednak sporo zachwytu, a po seansie zostaje sporo obrazów. Dziesięć oscarowych nominacji to zasłużony sukces całej ekipy "Faworyty". Kostiumowy dramat inkrustowany jest tym razem nie melodramatycznymi intrygami, a perwersyjnymi ujęciami amoralnych uciech, próżniaczych zabaw i okrutnych reguł. Nie ma litości zarówno w porcelanowym krajobrazie pełnym wykwintnych ciasteczek na królewskich salonach, jak i w zmywanej ługiem kuchni. Twórca „Kła” i „Lobstera” przemyca w kostiumowej konwencji swój język, własne niepokojące motywy. Ogromnym atutem są wybitne zdjęcia Robbiego Ryana. Operator podkręcił znaczenia filmu odnoszące się do współczesności i udźwignął „Barry Lyndon challenge”, czyli użycie jedynie światła naturalnego i źródeł światła sztucznego z epoki (świece). Symboliczne znaczenia nadano kostiumom, a scenografia filmu jest osobnym, wielopoziomowym dziełem sztuki.
Lanthimos oscarowy to być może stępione ostrze w porównaniu do bezkompromisowości wczesnych dzieł. Ale to wciąż błyskotliwy i inteligentny autor, który ma coś ważnego do powiedzenia o współczesnym świecie. Jego prawdy, nawet wypowiadane grzeczniejszym językiem, pozostają bezwzględne. Jakby parafrazował Marka Edelmana: człowiek to takie zwierzę, które lubi zdobywać.