Co było najlepsze na American Film Festival [ZŁOTA DZIESIĄTKA]
Udało mi się obejrzeć premierowo 58 filmów z repertuaru 12. American Film Festival. Było wśród nich wiele „pięknych i aktualnych”, by użyć słynnych już kryteriów sformułowanych przez Andrzeja Barańskiego na zakończenie tegorocznego Festiwalu w Gdyni. Znakomitych filmów było o wiele więcej niż poniżej– z nieprawdopodobnie dramatycznymi historiami, jak „The Lost Sons”; rozładowującym najtrudniejsze chwile poczuciem humoru, jak „Lekcje języka”; bliskimi nam, raz na dobre, raz na złe, ale pokazanymi jak nigdy dotąd aplikacjami randkowymi jak „Searchers”; czy czułymi i niebanalnymi spojrzeniami na bohaterki i bohaterów jak „Have a Nice Life” i „Down with the King”. Ostatecznie oto moja „złota dziesiątka”.
1. Mass („Odkupienie”), reż Fran Kranz
Jeśli będzie wam brakowało wbijającego w fotel seansu między odcinkami „Sukcesji” albo po zakończeniu trzeciego sezonu – „Mass” będzie w sam raz. Poprzednio takich emocji dostarczył mi na AFF „Manchester by the Sea”. Nie czytajcie o debiucie reżyserskim aktora Frana Kranza niczego, a poniższy zwiastun wyłączcie nim dojdzie do minuty. Po prostu idźcie do kina. W ten sposób zagwarantujecie sobie seans kinowy równoważny z pierwszorzędnym spektaklem teatralnym, w którym genialny aktorsko kwartet daje niespodziewane katharsis, wychodząc z pozornie trudnej do ożywienia sytuacji.
Polskim dystrybutorem „Odkupienia” jest Galapagos. Premiera kinowa 24 grudnia. Wcześniej film będzie można obejrzeć na AFF online.
2. Who We Are: A Chronicle of Racism in America („Kim jesteśmy: kronika rasizmu w Ameryce”),
reż. Emily Kunstler, Sarah Kunstler
11 listopada, w drodze na festiwalowe seanse, minąłem uśmiechniętego jegomościa w bluzie „White Lives Matter”. Pomyślałem: ciekawe, czy wie, jak wielka jest racja w tym napisie. Jak bardzo białe życie się liczy i jak ma łatwiej. Ale na dłuższą dyskusję nie miałbym siły i argumentów. Dostarcza ich ten niezwykły dokument, w którym nauczycielem jest Jeffery Robinson, pomysłodawca projektu Who We Are dokumentującego dzieje uprzedzeń rasowych. Nie macie pojęcia, jak głęboko biała supremacja wpisana jest w prawo i podświadomość. Dla tych, którzy już oglądali: link do testu polecanego przez Jeffery'ego. Dla tych, którzy jeszcze nie widzieli: śledźcie wieści od dystrybutora, który wprowadza filmy produkowane przez Sony, by przekonać się na konkretnych przykładach, jak systemowo buduje się nienawiść oraz dlaczego Tulsa to amerykańskie Jedwabne.
Film nie ma zaplanowanej polskiej premiery kinowej.
3. The Hitch-Hiker („Autostopowicz”), reż Ida Lupino (lub dowolny inny film z jej retrospektywy)
Carramba! Ależ to była wspaniała retrospektywa. Pierwsza, a właściwie przez dwie dekady jedyna, reżyserka w Hollywood. Poruszająca aktualne do dzisiaj tematy społeczne („Niechciane” wybrzmiały na festiwalu mocno, w uszach mieliśmy podczas seansu hasło „ani jednej więcej”). Zdolna nakręcić oryginalny film noir (sami mężczyźni, żadnej femme fatale, bardzo ciekawe porzucenie ról płciowych na rzecz obserwacji tych kulturowych). I to własnie „Autostopowicza” wybrałem, ze względu na sentyment do oglądania czarno-białych retro pereł na dużym ekranie. Ale równie dobrze móglbym umieścić na podium złotej dziesiątki każdy inny film Idy Lupino. Chwała American Film Festival za odkrycie jej dla polskiej publiczności. Inspirowała wielu, z Martinem Scorsese na czele, ale podzieliła los innych kobiet kina XX wieku i nie doczekała się odpowiedniego miejsca w hollywoodzkim panteonie sław. A lektura byłaby równie ciekawa, jak ta „Hitchcock/Truffaut”.
Wszystkie filmy z retrospektywy Idy Lupino będzie można obejrzeć podczas AFF online.
4. The Lost Daughter („Córka”), reż. Maggie Gyllenhaal
Kinowa adaptacja powieści Eleny Ferrante „Córka” udała się o wiele lepiej niż serialowa wersja „Genialnej przyjaciółki”. Maggie Gyllenhaal po wielu zapadających w pamięć rolach aktorskich ma za sobą imponujący debiut reżyserski. Podziw budzi swoboda z jaką buduje napięcie, żongluje konwencjami i prowadzi widzów w najbardziej intymne i niejednoznaczne miejsca. Wytrawny dramat w wakacyjnej scenerii na południu Europy sięgał ostatnio takiego filmowego poziomu w „Call Me By Your Name”. „Córka” może nie stanie się tak kultowa, ale kreacja Olivii Colman zasługuje na podobny rozgłos.
Polskim dystrybutorem jest Monolith. Film wejdzie do kin w 2022 roku. Bedzie miał też premierę na platformie Netflix.
5. Red Rocket, reż. Sean Baker
Czuły narrator. To cytat, tytuł, hasło, które w ostatnich miesiącach przycichło, ale wcześniej było niezwykle istotne. Jeśli zastanawialiście się, kto mógłby dostać taką etykietkę w kinie, to „Red Rocket”, trzeci film Seana Bakera jaki zawitał na AFF (po „Mandarynce” oglądaliśmy „The Florida Project”, a zdeterminowani nadrobili też w międzyczasie wcześniejsze realizacje reżysera) nie pozostawia złudzeń. Sean Baker ma do swoich bohaterów czułość bez względu na wszystko, a narrację potrafi poprowadzić w taki sposób, by zaskoczyć widza, także bez względu na wszystko. Refrenem staje się co prawda miłość do pączków i niejednoznacznych postaci, które żyją z dnia na dzień. X lat temu napisałbym „z marginesu”, ale dziś wiemy już, że takie granice nie są ani dobre ani potrzebne. A Sean Baker należy do czołówki twórców, którzy pokazują nam, że amerykańskie przedmieścia to niekoniecznie „cudowne lata” i „american dream”. Główny bohater „Red Rocket” chce wrócić do branży porno i zarabiać miliony. Widzowie „Red Rocket” na AFF marzą, by Sean Baker przyjechał kiedyś do Wrocławia po Indie Star Award.
Polskim dystrybutorem jest UIP. Film wejdzie do kin w 2022 roku.
6. The French Dispatch („Kurier francuski z Liberty, Kansas Evening Sun), reż. Wes Anderson
Wes Anderson kręci film z użyciem wszystkich znaków rozpoznawczych swojego stylu, by oddać hołd prasie drukowanej. A w szczególności „New Yorkerowi” i jego szacie graficznej. Cóż mogłoby mi się tu nie spodobać? Chyba tylko to, że mamy kilka krótkich opowieści trwających jeden seans i po resztę trzeba scrollować Instagrama, a z bohaterami zaprzyjaźniamy się na chwilę a nie na co najmniej siedem sezonów serialu.
Polskim dystrybutorem jest Disney. Film wejdzie do kin 19 listopada.
7. Summer of Soul (…Or, When the Revolution Could Not Be Televised), reż Questlove
Dowód rzeczowy w sprawie, którą porusza film z miejsca nr 2. Fragment najnowszej historii czarnych Amerykanów, który został na 50 lat schowany do piwnicy. Tego samego lata, co Woodstock, miał miejsce imponujący festiwal w nowojorskim Harlemie. I chociaż wielu jego uczestników stało się sławami i ikonami, o samym wydarzeniu słuch zaginął. Materiały archiwalne można obejrzeć dopiero teraz, w filmie „Summer Soul”. A rozmowy z uczestnikami festiwalu opowiadają nie tylko o samym przeżyciu, ale o znaczeniu lata 1969 roku, dlaczego było przełomowe i jak wiele zmieniło, mimo że samo wydarzenie zostało zapomniane.
8. Jockey („Dżokej”), reż. Clint Bentley
Sporo było udanych debiutów na 12. American Film Festival. Ale o ile po „Mass” spodziewałem się dużo dobrego, ze względu na obsadę, a po „Córce” dzięki recenzjom i nagrodom z Wenecji, to na „Dżokeja” szedłem bez jakichkolwiek nadziei. I dlatego film Clinta Bentleya był dla mnie jednym z największych odkryć festiwalu. Do pewnego stopnia można go porównać z „Sound of Metal”, bo operuje podobnymi sposobami prowadzenia narracji, sporo dzieje się między scenami, w ważnych momentach kamera skupia się na twarzach bohaterów, reszty się domyślamy, czytając emocje. Pomagają w tym świetne kreacje aktorskie. A historia nie idzie utartymi koleinami, chociaż na początku wszystko może wydawać się oczywiste.
Film nie ma zaplanowanej polskiej premiery kinowej.
9. C’mon, C’mon, reż. Mike Mills
Seans terapeutyczny. Warto słuchać, jak filmowi radiowcy rozmawią tu z najmłodszymi bohaterami. I jak ewoluuje relacja między postacią Joaquina Phoenixa a jego ekranowym siostrzeńcem. Pomiędzy jest trochę pretensjonalnych bądź nadużywanych chwytów, ale na „C'mon, C'monģ trudno się nie wzruszyć, a jego bohaterów trudno nie polubić.
Polskim dystrybutorem jest Gutek Film. Premiera kinowa 21 stycznia.
10. Workhorse Queen („Królowa pracująca”), reż. Angela Washko)
Film o drag queen z Rochester, dla której spełnieniem marzeń było dostanie się do reality show Ru Paula, doskonale wpisał się w tegoroczny festiwal. Dla Angeli Washko ważny był przed laty John Waters, który odbierał tegoroczną Indie Star Award. A spojrzenie na scenę drag z polskiej perspektywy jest zupełnie inne niż z amerykańskiej. I można było o tym porozmawiać po seansie albo po festiwalowym drag show. W samym filmie wygrywa to co lokalne, intymne i osobiste, czyli to co prawdziwe, a ogólnoświatowe telewizyjne show, ze swoim wyścigiem, castingiem i formatem okazuje się sztuczne, nawet jeśli pozwala jednocześnie na autentyczną zmianę, poszerzenie granic, inkluzywność. „Workhorse queen” jest nie tylko portretem Eda Lipko (pani Keisha Davies) i sceny drag w Rochester i USA, film zawiera w sobie także liczne inne wątki i perspektywy: współczesnego show-bizu, sztuki, mediów społecznościowych, rodziny. I tak jak „C'mon, C'mon” ma wyciskającą łzy scenę rozmowy z dziećmi. Na zajęciach z drag uczą się akceptacji. Nie tylko wobec innych, ale przede wszystkim dla samych siebie.
Film będzie można obejrzeć na AFF online między 1 a 14 grudnia.