Trzy nowe albumy, które musisz usłyszeć #19 i #20 (07-08/2024)

Łukasz Lorenc | Utworzono: 28.08.2024, 18:41 | Zmodyfikowano: 28.08.2024, 18:41
A|A|A

Cykl rozpoczęliśmy wraz ze startem 2023 roku; momenty w muzyce - łatwe do przegapienia - pod niekończącą się lawiną premier. Grafik jest napięty, a koncepcji, którym warto się przysłuchać wcale nie brakuje. Z pomocą przychodzą środowe wieczory na 89,8 FM. To Wasz nowy radar na nowe.

LIPIEC

Mas Aya, Coming And Going

To piąte wydawnictwo Brandona Miguela Valdivii, a w moim odczuciu najciekawsze w dotychczasowej dyskografii. Nikaraguańsko-kanadyjski perkusista i producent łączy muzykę dwóch kultur, zaglądając w głąb siebie, a nawet brnąc gdzieś dalej, co sugestywnie podpowiada tytuł. Mamy tu energie i ścieżki przeciwstawne, ale udaje się je pogodzić, pokrzyżować, wydeptując zupełnie nowe idee na znanych już gruntach ambientu, spirytystycznego jazzu, wokalnego downtempo... a śpiewa życiowa partnerka artysty, ale i córka, co tylko podkreśla intymną, duchową, na wśroś osobistą naturę i charakter projektu. 

ZULI, Lambda

Muzyk pochodzący z Egiptu przedstawia się jako wrażliwiec, rezygnując z grubo ciachanych, rozbasowanych rytmów, do których zdążył przyzwyczaić. Wszystko na rzecz rozbudowanych, polichromatycznych eksperymentów: ZULI wciąż lubi grać hałasem, ale tym razem rozciąga dźwięki wzdłuż industrialnych, ambientujących pasaży. Jest ziarniście i metalicznie zarazem, a więc miejscami niespokojnie, bo to dźwięki o różnej intensywności. Album wymagający, choć niekoniecznie uważnego słuchania; robi się nawet ciekawiej, gdy pozostawimy muzykę w roli tła, bo tu zawsze jest po co wrócić. Mieszkający w Berlinie muzyk - czego nie dograł - to dopowiedzieli MICHAELBRAILEY, Coby Sey i Abdullah Miniawy, dorzucając jeszcze garsć pytajników do rozbuchanej już skojarzeniami gęstwiny.


DJ Anderson do Paraiso, Paraiso Sombrio

Jeśli przy niepokojących dźwiękach jesteśmy - nie mogło w tym zestawieniu zabraknąć współczesnego wizjonera z brazylijskich faweli. Postać genialna, awangardowa, nie dziwi zupełnie jego obecność na krakowskim Unsoundzie (podczas nadchodzącej edycji), nie zdziwiłaby też poprawka na Avant Art Festival. Anderson Do Paraiso ukazuje baile funk w zupełnie nowym wydaniu: na pierwszy rzut ucha powiedzielibyśmy, że dość upiornym, ponurym, ale to właśnie w tej wizji przetasowanej liniami basu, perkusji i charakternych MCs jest moc! Smoliście toczące się dźwięki przyprawiają o szaleństwo... ale jak tu nie zwariować?! Jedyne, czego może być żal, że właśnie nie jesteśmy na imprezie, na której możnaby doświadczyć (w dosłownym tłumaczeniu) mrocznego raju na żywo. 

SIERPIEŃ

Navy Blue, Memoirs in Armour

Wyjątkowy styl produkcji, warsztatu pisarskiego, operowania flow i czucia muzyki. Mimo, że Navy Blue wpada w monoton, to płynność rymowania w połączeniu z przestrzennością bitów jest jak perpetuum mobile. NB to tekściarz, w którego osobistych przemyśleniach nietrudno się odnaleźć, bo wersy gryzą w głowę, korzystając z szerokiego uniwersum przeżyć. Hip-hop z krwi i kości, introspektywny - ze świeżym spojrzeniem, z wyraźnym przekazem. Nietrudno też stwierdzić, że takich rapowanych albumów było już wiele, ale z każdym odsłuchem zatapiamy się w świat rapera coraz obficiej, a zaprzyjaźniając się z treścią, rezonuje jeszcze intensywniej. U mnie zadziałało i... może dziś brzmi to zabawnie, ale to album w drodze po definicję klasyki gatunku, epoki. Mógłby się w tym zestawieniu znaleźć też JPEGMAFIA czy Killer Mike, ale to jednak muzyka Navy'ego weszła pod skórę najgłębiej. 

Tinashe, Quantum Baby

Już podczas debiutu w 2014 roku silnie zaznaczyła swoją obecność na scenie muzyki popularnej, innowacyjnie łącząc to co najlepsze z  R&B, popu i hip-hopu w jednym. Rozkochała w swoich utworach cały świat, a hitowy singiel „Nasty” od miesięcy podbijał internet, aktywizując między innymi tancerzy i tancerki, którzy tworzyli swoje układy pod charakterystyczne fragmenty piosenki. Kto był na Openerze miał okazję usłyszeć „Quantum Baby" na żywo, czyli album, który odbija się od różnych odłamów elektroniki i hip-hopu. Tinashe potrafi wszechstronnie w przeboje, nie czyniąc ich plastikowymi zabawkami, o których za chwilę zapominamy. Muzycznie wciąż eksploruje, ale chętnie sięga też po lata dzwiędziesiąte i przełom nowego milenium, czyniąc to co współczesne - nowoczesnym. 


Loidis, One Day

Szerzej znany jako Huerco S., tym razem przedstawia autorski krój deep house'u i lewoskrętnego techno w lekko dubującym wydaniu. Jest tak jak lubi, czyli groovy-hipnotycznie, bawiąc się tempem i warstwowością produkcji. Stłumione dźwięki mają wręcz właściwości halucynogenne, malując przed nami bliżej nieokreślony obraz, który dudni i krąży wśród różnorodnych form elektroniki. Idealny na lato, lekkostrawny, ale nie na jeden sezon; klubowe głowy bez wątpienia poproszą o dokładkę. To nie tak, że osiem przepastnych kompozycji powoduje niedosyt, niewątpliwie jako komplet brzmią koncepcyjnie, spójnie, co też budzi apetyt na kolejne, drugie danie. 

REKLAMA

To może Cię zainteresować