Co, gdzie i za ile jemy? (RAPORT)

Radio RAM | Utworzono: 07.06.2014, 16:35
A|A|A

Fot. Wiktor Dopierała

Jak wygląda "Wrocław na widelcu"? Analizowaliśmy dane z kilkunastu źródeł i badań statystycznych, sprawdziliśmy także informacje, jakimi dysponują restauratorzy. Co tydzień mamy we Wrocławiu średnio 150 wydarzeń kulturalno-kulinarnych! Restauracje zapraszają na degustacje, koncerty, pikniki. Wydawałoby się, że wrocławianie mają w kuchni wyłącznie pajęczyny i puste lodówki, bo stołują się na mieście. Nic bardziej mylnego.

ZOBACZ KONIECZNIE: We Wrocławiu trwa "Europa na widelcu" (MENU, PROGRAM)

Skromny lunch za dychę

Co trzeci wrocławianin w ogóle nie jada poza domem. A kiedy już to robi, wydaje od 10 do 32 zł. Choć średnia średnią, zdarzają się i wyjątki. 2 lata temu student Kewin Dąbrowski udowodnił, że da się przeżyć i najeść za...1 zł dziennie. Przeżył cały miesiąc za 31 złotych, chudnąc 8 kilogramów.

Tak o jego eksperymencie informowaliśmy na portalu prw.pl: :Pierwszego dnia kanapka (bułka, cebula i dwa plasterki mortadeli za 74 groszy), drugiego - zupa "za grosz" (ziemniak, cebula, marchewka, trzy pieczarki i makaron na wagę za 99 groszy). Później jadł m.in. surówkę (jabłko, marchewka i gruszka - razem 90 groszy), placki ziemniaczane (zamiast ziemniaków - cukinia za złotówkę), własnoręcznie robiony barszcz (buraki czerwone na wagę, za 68 groszy) i jako niedzielny obiad - "wypas" (kasza z pieczarkami, cebulą i przyprawą do grilla - razem 2,23 zł)". 

Szczere złoto na talerzu

Na drugim biegunie są ci, których stać na nieliczenie się z pieniędzmi. Mając gruby portfel można na przykład iść na stek z polędwicy Kobe za... 285 zł. Taki oferują 3 wrocławskie restauracje. Są lokale, gdzie smakoszy znajdą homary z grilla po 265 zł sztuka. To najdroższe dania dostępne bez zamawiania z wyprzedzeniem. A gdyby uprzedzić właściciela, że przyjdzie się na specjalną kolację, to można zasiąść na przykład do sałatki za 340 złotych. Ta składa się między innymi z trufli z kawiorem dodatkowo doprawionych płatkami szczerego złota.

fot. Lestat/Wikimedia Commons

Lokali mamy we Wrocławiu 800. Właściwie nie wiadomo, dlaczego ludzi tak przyciąga biznes, w którym splajtować jest łatwo, pracuje się 14 godzin na dobę, a wolne jest tylko w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia i w pierwszy dzień Wielkanocy.

Do tego pieniądze zarabia się trudno. Aby otworzyć niewielką restaurację o powierzchni 150 m kw. we Wrocławiu, trzeba zainwestować średnio ćwierć miliona złotych. Miesięczny czynsz w rynku to 15 tys. zł. Czasem można liczyć na zniżki, jeśli lokal ma tradycję, albo jest istotny dla kulturalnej lub kulinarnej mapy Wrocławia (tak jest na przykład z niektórymi kawiarniami w rynku). Wtedy czynsz to około 8 tysięcy złotych. Niemniej jednak pieniądze, jakie trzeba włożyć w jedzeniowy biznes, są spore. Efekt? We Wrocławiu plajtuje w ciągu 3 lat od otwarcia sześć na dziesięć restauracji. Co piąty mieszkaniec miasta deklaruje, że poza domem jada codziennie lub kilka razy w tygodniu. Jedzenie na mieście to częściej męski zwyczaj.

Po polsku najlepiej

Co jemy? Polskie dania. Najwięcej amatorów we wrocławskich restauracjach mają żurek, bigos, pierogi i schabowy z kapustą. Schabowy zresztą do Polski trafił przez Breslau i Kraków, bo jest tanią imitacją cielęcego sznycla wiedeńskiego i do naszych kuchni zawędrował w XIX wieku. Przepis na niego wystąpił po raz pierwszy w książce Lucyny Ćwierczakiewiczowej "365 obiadów za pięć złotych". Jedno z pierwszych wydań tej książki ukazało się w Breslau. Bo sama Ćwierczakiewiczowa pochodziła ze śląskiej rodziny von Bachmanów.

Jesli już przy związkach z Zachodem jesteśmy. O ile w Niemczech aż 6 na 10 osób idzie do restauracji, by od własnych dzieci odpocząć, o tyle my "do miasta" wychodzimy właśnie z powodu najmłodszych.

Jak wynika ze statystyk, za co drugą rodzinną wizytą wrocławian w restauracji stoją dzieci. Bo lody przy byle jakiej okazji, urodziny w fastfoodzie, bo pizza jako rodzinny obiad. 

Pizza i spaghetti wciąż najpopularniejsze

A propos pszennego ciasta z warzywami - we Wrocławiu kuchnia włoska staje się de mode. Jeszcze rok temu co 3. z nas wybierał pizzę, pastę i inne bruschetty, teraz do trattorii chodzi tylko co 5. z nas. Choć i tak restauracje z włoskim menu są u nas najpopularniejsze. A tak częsty kebab? Co 10. z wrocławian próbuje dogadać się w sprawie sosów z tureckim sprzedawcą. Potem są w naszym miejskim statystycznym jadłospisie hamburgery i hot dogi oraz dania kuchni azjatyckiej, przede wszystkim chińskiej i wietnamskiej.

Choć lokali serwujących sushi jest wiele, to z pizzeriami przegrywają na całej linii. O ile pizzę je co 5. amator restauracji, to na sushi czy sashimi wpada co 50. bywalec wrocławskich lokali.

A w domu? Jak wskazują ankiety, trzem na cztery wrocławianki gotowanie w domu sprawia przyjemność. Tak przynajmniej twierdzą! Co drugi wrocławski mężczyzna też twierdzi, że gotuje w domu i nawet sprawia mu to przyjemność. Widać potwór gender zaatakował nasze wrocławskie kuchnie. No chyba, że panowie pod pojęciem gotowanie rozumieją wrzątek na herbatę.
 

 

Zdjęcia: Nova/Wikimedia Commons

REKLAMA

To może Cię zainteresować