Terry Gilliam: nie niszczmy, zmieniając na lepsze
zdj. Seweryn Ptak
Pracowałeś pond ćwierć wieku nad tym projektem. Jak się czujesz, kiedy wreszcie udało się skończyć?
Uświadomiłem sobie, jak stary się zrobiłem. 29 lat minęło, byłem młody, pełen życia kiedy zaczynałem, teraz jestem stary i jedyne o czym myślę to kolor mojej trumny.
Jaki to będzie kolor?
Kolor mojej trumny jest zapisany w moim testamencie. Mahoniowa, solidna. Nie, żartowałem. To będzie kartonowe, biodegradowalne pudło. Moja żona obwiąże je niebieską wstążką. Po wykopaniu dołu, zasadzi w nim sadzonkę dębu i przysypie ziemią. W drugim życiu zostanę drzewem.
Oprócz premierowego filmu dostaliśmy w tym roku także książkę – „Gilliamesque”. Jak to jest – pisać swoją autobiografię?
To jest moja biografia w stylu Grand Theft Auto. Nie była spisana, była mówiona. Kiedy zaczynałem, to nie miała być autobiografia, ale opowieść o mojej pracy twórczej. Moja córka umieściła na I-Padzie wszystkie moje prace, nawet te najwcześniejsze, narysowane za dzieciaka. Miałem po prostu o tym mówić. Opowiadałem i opowiadałem i nagle stało się to moją autobiografią. Ben Thompson, który jest ghost writerem wszystko spisał i sprawił, że cała moja blablanina brzmi, jakbym naprawdę wiedział o czym mówię.
Wygląd książki to już Twój pomysł.
Tak, nie chciałem nudnej książki, Chciałem mnóstwo grafik i obrazków. Również od fanów.
Sam jesteś fanem. Średniowiecza.
Wiesz... jeśli dorastasz czytając Baśnie Braci Grimm, oglądając filmy o rycerzach, magach wieżach, królach i smokach, to się zakochujesz. Lubię średniowiecze, bo łatwo jest zrozumieć ówczesny świat. Ten jest rycerzem, tamten królem, a ten tu chłopem. Łatwo opowiada się żarty o różnicach pomiędzy klasami.
To również przypadek Don Kichota. Musiałeś bardzo kochać te historię, by spędzić z nią 30 lat w pracy.
Motywacją, największą i wystarczającą, były postaci Don Kichota i Sancho Pansy. Zapożyczyliśmy sporo scen z książki. Z drugiej strony, duże części filmu nie mają z nią nic wspólnego. Ale są mocnymi nawiązaniami do idei w niej zawartej.
Wydaje Ci się, że romantyczna postawa głównego bohatera jest współcześnie możliwa?
Świat zawsze jest w rozsypce. To ty decydujesz, czy w to uwierzysz, czy stworzysz własne wyobrażenie świata. Myślę, że ludzie nie mogą powiedzieć: „żyjemy w okropnych czasach, nie wiem co robić więc nie zrobię nic”. Robi tak zdecydowanie zbyt wielu ludzi. Nie wiem, jakie są właściwie odpowiedzi, poza tym jestem stary i zmęczony, więc nie wiem na ile ja mogę coś zmienić. Młodsi ludzie muszę spróbować wyobrazić sobie inny, lepszy świat i może pewnego dnia uda się im to osiągnąć. Nigdy nie będzie idealny, nigdy. Mam tylko nadzieję, że, próbując zmienić to miejsce na lepsze, nie zniszczymy całej planety.
Myślę, że problemem, dużym problemem jest otaczający nas nonsens. Polityczny nonsens, który odciąga ludzi od prawdziwych wyzwań. Takich jak ocalenie świata, w którym żyjemy. Żeby nie było „Hej nie musimy podróżować na Marsa, to miejsce wygląda tak samo”.
To jest prawdziwe wyzwanie i na tym powinny koncentrować się społeczeństwa, a nie na Donaldzie Trumpie czy na „Bliźniaku”, „Złym Bliźniaku” w twoim kraju.
Nie przejmujesz się aktualną sytuacją, a inspirujesz się swoimi starszymi dziełami?
Nie, kiedy kręcę, staram się mierzyć z tym, co mam do zrobienia. Nie mam przyszłości ani przeszłości, mam tylko teraźniejszość. W robieniu filmów dobre jest to, że są skomplikowane. Masz ciągle do czynienia z milionami problemów. To trzyma Cię z daleka od rozmyślań o tym, co zrobiłeś kiedyś. Po prostu, codziennie starasz się dociągnąć do końca dnia. To bardzo wyzwalające uczucie.
Poza tym nie oglądam swoich filmów. Po prostu nie. Uwielbiam, że są ludzie, którzy przychodzą powiedzieć „co za wspaniały film”, ale kiedy ja bym go obejrzał, zobaczyłbym wszystkie błędy.
Ale i tak „Człowieka, który zabił Don Kichota” zadedykowałaś aktorom, z którymi pracowałeś wcześniej nad swoją koncepcją. To Jean Rochefort i John Hurt.
Jean Rochefort i ja spędziliśmy razem tydzień, zanim wybraliśmy go w castingu i myślałem, że znaleźliśmy idealnego Don Kichota. W momencie, kiedy Jean zmarł i ta wizja filmu się rozpadła, potrzebowałem bardzo dużo czasu, żeby się z nią rozstać. Wtedy pojawił się John Hurt, który wymyślił tę postać na nowo i byłem absolutnie przekonany, że to jest jedyny możliwy Don Kichot. Wtedy John zmarł. I wówczas ugrzęzłem z tym aktorem drugiej klasy – Jonathanem Prycem. Jest taki żenujący, jest mi po prostu wstyd, że musiałem go zatrudnić. Zrozumcie, przychodził do mnie od 15 lat i mówił, „chcę zagrać Kichota, chcę, chcę”. I nigdy nie pasował do roli. A ja ciągle mówiłem: „nie i nie. W końcu Michael Palin zrezygnował i tylko dlatego Jonathan dostał rolę.
I to udowadnia, jak głupi mogę być. Miałem pewien obraz Don Kichota, a Johnatan do niego nie pasował. I walczyłem, jak mogłem, żeby zrobić to po swojemu. Sprawy potoczyły się inaczej, a Johnatan był dostępny. I co się okazało? Że nie mogłem lepiej trafić. Świetnie się nam razem pracowało. Również przez to, że tak długo myślał o tej roli i każdego dnia był w pełni przygotowany eksplodować na planie. Miałem szczęście. Dlatego zawsze powtarzam, że film robi się sam, tylko czasami wchodzę mu w drogę.
A co możesz powiedzieć o pracy z Adamem Driverem?
Było podobnie jak z Don Kichotem. Miałem zupełnie inne wyobrażenie postaci Toby'ego. Miał to być Johnny Depp, Ewan McGregor, Jack O'Connell. Adam był zupełnie inny, niż cokolwiek sobie myślałem. Mówił coś i był w tym zupełnie jak nie aktor. Aktorzy przychodzą i robią swoje, starają się zaimponować mi swoim pomysłem na postać. Adam po prostu przyszedł i pogadaliśmy o tym, kim jest w życiu, jakie ma spojrzenie na świat. To było coś nowego, świeżego, on nawet nie wygląda jak gwiazda filmowa. Byłem podekscytowany, to spotkanie było odświeżające. Na planie jest wyśmienity. To on sprawił, że ta postać jest tak prawdziwa. Wiesz... Toby jest strasznym dupkiem na początku. Ale z czasem przekonuje Cię do siebie i na końcu, niemal łamie serce. Sztuczka zawsze polega na tym by znaleźć aktora, który mnie nie słucha.
Nie czujesz się zmęczony kinem?
Problemem jest raczej to, że filmy mnie już nie zaskakują. To jest depresyjne, idę na film, żeby zostać zaszokowanym, oczarowanym, tak jak kiedy byłem młodszy. Może dzieje się tak, bo za dużo wiem, a może dlatego, że takie jest współczesne kino. Naprawdę, jestem zmęczony Uniwersum Marvela, przepraszam. Technicznie te produkcje są naprawdę dobre, wspaniałe, ja nawet nie wiem jak zrobić taki film. Ale co one mówią? O co chodzi? Wiecznie kończymy wielką bitwą, wiemy, że nasi bohaterowie ją wygrają, więc nie ma żadnego napięcia... to głupie. Chcę pójść na film i nie wiedzieć, jak się skończy. Aktorzy są dobrzy, a już zwłaszcza lubię patrzeć na to, co na ekranie robi Robert Downey Jr. Jest wyśmienitym aktorem, naprawdę wspaniałym, a jego postać nawet w Uniwersum Marvela wypada świetnie. Ale musi też grać inne role. Martwi mnie to, że filmy muszą być o superbohaterach, zamiast o zwykłych ludziach, którzy robią niezwykłe rzeczy. Nie potrzebujesz supermocy do rozwijania, czy ratowania świata. Wróćmy do rzeczywistości, do sytuacji, w których działa grawitacja.
A co zmieniło się w kinie na przestrzeni lat, jeśli chodzi poczucie humoru?
Nic. Humor to zawsze humor. Chociaż, mnóstwo ludzi jest aktualnie przerażonych poczuciem humoru. Są tacy poważni. „Nie możemy żartować na ten temat, dzieją się tu bardzo poważne sprawy” Nie zamierzam rezygnować z nabijania się z różnych spraw. To dla mnie test, jak ważne coś jest, jeżeli mogę się z tego śmiać. Lata temu byłem w kościele i opowiadałem żarty o Bogu i ciągle wpadałem w kłopoty. Pytałem ich, dlaczego czcicie kogoś, kto nie potrafi przyjąć żartu?
To co teraz? Co dalej?
Jako, że nie mam żadnych planów, myślę, że pozostaje mi tylko szybko umrzeć. Nie chcę się nudzić. Potrzebuję zabrać moją żonę na wakacje, w miejsce, gdzie nigdy nie byliśmy. Za każdym razem, kiedy chcę to zrobić pojawia się jakiś inny festiwal filmowy. W tym momencie to niszczy moje małżeństwo.
To dokąd się wybierzecie na te wielkie wakacje?
Chce jechać do Afryki Południowej. Myślę, że safari może być całkiem przyjemne. Nie chcę jechać do naszego domu we Włoszech. Tam zawsze jest coś zepsute i trzeba to naprawić. A to praca, czyli odpada. Nie wiem, naprawdę nie mam pojęcia. Jestem tak odcięty od prawdziwego świata, zamknięty w tym małym świecie fantazji, że nie wiem. To musi być coś ciekawego. Nie chcę lecieć na Księżyc, ani skorzystać z tanich lotów na orbitę. Chcę czegoś nowego.
Ostatnio czytam jak wariat. Staram się znaleźć coś w książkach co mnie obudzi, co pozwoli mi myśleć o świecie w inny sposób. W inny niż u Don Kichota. Raymond Chandler, nigdy go nie czytałem co jest szalone. To wyśmienita literatura. Bardzo ekscytująca. Nie wiem, jak robić filmy detektywistyczne, ale Raymond Chandler wiedział doskonale, jak pisać takie książki.
W rozmowie uczestniczyły także dziennikarki Polskiego Radia: Monika Zając z Dwójki i Beata Kwiatkowska z Czwórki.