Twarz *****
Jacek to wioskowy satanista. Szybko jeździ czerwonym maluchem, z którego dudni głośna muzyka. Nosi dżinsową kurtkę z naszywką „Metallica – Master of Puppets”. Słucha metalu, ale zakochuje się w dziewczynie z dyskoteki, wyginającej się do „I’ll Fly With You”, Gigiego D’Agostino. Dagmara przyjmuje oświadczyny, a Jacek znika. Dosłownie. Ma wypadek na budowie pominika. Największego na świecie pomnika Jezusa. Ksiądz mówi, że to cud, że przeżył. Lekarze chwalą się udanym przeszczepem twarzy. W rodzinnych stronach szybko znajdą nową ksywkę dla takiego, którego jeszcze nie widzieli – nazwą go „Ryjem”. I taki jest angielski tytuł nowego filmu Małgorzaty Szumowskiej. Chyba największy żal do jego twórców mam o to, że w Polsce tytuł złagodzili. Jakby się bali, że „Twarz” czym innym uderzy kinomanów na odlew. Jakbyśmy wcześniej nie widzieli rodzimego pijaństwa, księży chowających datki do kieszeni i swojskiego strachu przed obcym.
Na plakacie jest jeszcze hasło, że „Twarz” to więcej niż Ciało. Ale niestety mniej niż „Body/Ciało”, chociaż są elementy, w których nowy film Szumowskiej przewyższa wszystkie poprzednie: to synkretyczne przeprowadzenie spójnej opowieści. Precyzyjnie napisany scenariusz to nie zbiór satyrycznych obrazów współczesnej polskiej prowincji, ale przede wszystkim wymyślenie szeregu scen, ukazujących bez słowa emocje bohaterów. Jak zjawiskowe marzenia senne w postaci tańca ze wstążką, czy całe sekwencje, w których komunikat przekazywany jest jedynie w spojrzeniach bohaterów. Szumowska, wspólnie z operatorem, współscenarzystą i producentem Michałem Englertem, opowiada obrazem i dźwiękiem, muzyką i montażem – zyskują rytm, styl i kolor, co nie jest zjawiskiem częstym w kinie społecznym. A taki gatunek przychodził mi na myśl głównie za sprawą Mateusza Kościukiewicza, którego bohater najpierw jest roześmianym „krzywozębem”, a potem skupia na sobie miejscowe lęki i zabobony. Twórcy zadbali o to, byśmy efekty pracy charakteryzatora Waldemara Pokromskiego nad nową twarzą Jacka poznali dopiero w kinie. W zwiastunach niektóre sceny, w których na ekranie pojawia się już aktor w masce, oglądaliśmy z innej perspektywy. Krzysztof Czeczot celnie napisany monolog komiwojażera z branży reklamowej wygłasza w trailerze do kamery, w kinie oglądamy już jego plecy. W szczegółach dopracowano każdy element „Twarzy”, co widać po plakacie z piłkarzem, któremu dano imię i nazwisko Dawid Nickel – po asystencie reżysera.
Bardziej groteskowe od filmu o człowieku z przeszczepioną twarzą po wypadku na budowie gigantycznego Jezusa są reakcje recenzentów. Część można było przewidzieć: jedni uznali „Twarz” za celny portret Polski PiS-u, jakby pod wcześniejszymi rządami wszyscy Polacy byli jedną wielką tolerancyjną rodziną; drudzy skreślili film jako antypolski, jakby wiedzieli lepiej, że autorka patrzy na swoich bohaterów z antypatią i wyższością. Zaskoczył mnie natomiast dziennikarz muzyczny, który postanowił napisać, że to nie tak, bo on też był młodym metalowcem na Podkarpaciu i tak naprawdę tam jest inaczej. Myślałem, że szczyt dochodzenia do prawdy, tylko prawdy i jedynej prawdy przez odbiorców polskich filmów fabularnych przypadł na „Ostatnią rodzinę” i negowanie dzienników i nagrań oraz wyższą wiedzę na temat codziennych nawyków jedzeniowych w mieszkaniu prywatnym, ale jednak się myliłem. Jesteśmy tą wielką tolerancyjną rodziną, ale sami wiemy lepiej.
„Twarz” opowiada o rozdźwięku pomiędzy tym, jak chcielibyśmy być postrzegani, jak wyobrażamy sobie, że jesteśmy widziani, a tym, jak naprawdę nas widzą i co o nas myślą. Akcja rozgrywa się na mocno narysowanym tle społecznym, które czasem bierze górę, łapie ostrość kosztem głównego bohatera. Od groteskowego wyścigu po nowy telewizor w świątecznej promocji dla golasów film się zaczyna, rodzinną kłótnią kończy. Na tej przestrzeni, jeśli potraktować „Twarz” metaforycznie można ją uznać za portret społeczeństwa, które też ma jasny pomysł, jak chciałoby być postrzegane, też wyobraża sobie, jak jest widziane, ale tak naprawdę widzą nas inaczej i myślą o nas inaczej. Ta metafora układa się i z etiud-anegdot i ze scen rodzajowych. Słabnie, gdy operuje stereotypami i uogólnia, jak z pijakami pod sklepem, czy strachem rolników przed emigracją. Mocy nadaje jej świetne aktorstwo. Szumowska wydobyła z obsady autentyczność w sekwencjach biesiadnych grubych żartów, kuriozalnych rozmów przy konfesjonale i satyry na zidiocenie mediów. Dariusz Chojnacki, Roman Gancarczyk, Robert Talarczyk, Anna Tomaszewska, Iwona Bielska – wspaniała obsada. Kto by pomyślał, że ledwie kilka miesięcy po premierze „Cichej nocy” obejrzymy w kinach jeszcze bardziej kapitalną scenę dzielenia się opłatkiem. Za sprawą tej jednej obserwacji Szumowska pokazuje nam, kto najbardziej rozumie głównego bohatera, kto otoczy go miłością i pomocą. Agnieszka Podsiadlik w roli siostry robi wrażenie już w jednej ze scen otwierających, kiedy pojawia się właściwie tylko w biegu, w przeciągu. Od razu dobitnie pokazuje pozycję i charakter kobiety w ekranowej rodzinie. Nie chce się na takie miejsce zgodzić Dagmara, to może być jedna z przyczyn jej strachu, który wypiera miłość w spojrzeniu fenomenalnie debiutującej w kinie Małgorzaty Gorol. To jej twarz zostaje w pamięci najmocniej. Jacek po wypadku się nie zmienił, ale ma inną twarz. Dagmara patrzy na nas taka sama, ale już zupełnie inna. W filmie przyjmujemy, za sprawą operatorskiej i scenariuszowej koncepcji, perspektywę Jacka. I możemy razem z nim decydować – lepiej się z nową twarzą wynieść daleko, czy zostać na miejscu. Ryjem.